Posts Tagged ‘Komorowski’

Katolicka relacja z nocnej „Akcji Krzyż” czyli Polska w oparach zapateryzmu

10 sierpnia 2010

Właśnie wróciłem spod krzyża smoleńskiego przy pałacu prezydenckim w Warszawie. Jestem strasznie zmęczony więc proszę wybaczyć, że przesadnego brylowania i „super bajeranckiego reportażu” raczej nie będzie. Będzie za to prosta ale rzetelna relacja. Postaram się aby możliwie jak najlepiej oddała to co tam się działo i jak to wyglądało z mojej perspektyw, oraz naświetlę nieco tło całej sprawy. Z mainstreamowych mediów się tego prawdopodobnie nie dowiecie więc myślę, że moje świadectwo ma znaczenie.

Trzeba sobie tu powiedzieć jasno, że przy odrobinie dobrej woli ze strony władz tego kraju i miasta Warszawy tematu by nie było. Była by tablica upamiętniająca tragicznie zmarłych pod Smoleńskiem i godne miejsce by zapalić np. znicz. No ale władzy nie zależy najwyraźniej na rozwiązaniu tego konfliktu. Lepiej go eskalować napuszczając na obrońców krzyża rozszalałe hordy lemingów od Paligłupa. Po co? Choćby po to żebyśmy za bardzo nie zajmowali się podatkami, które są podnoszone oraz po to żeby nie rozmawiać za wiele o dziwnej umowie gazowej z Rosją. Te tematy mają być przykryte przez „zadymę pod krzyżem”. Zadymę, która się najwyraźniej władzy bardzo opłaca.

Pod tym krzyżem co noc dochodzi do profanacji, oblewania piwem modlących się ludzi, kpin, wycieczek, zabawy, itd. To taki nowy modny sport w Warszawie. Sport pt. „pognębić katola pod krzyżem”. Gdyby ktoś chciał poznać wstrząsające relacje inernautów z osatniego tygodnia, to znajdzie je pod tymi linkami:

http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=3593742

http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=3593836

A tutaj znajdziecie nieoficjalny hymn przeciwników krzyża:

http://forum.fronda.pl/?akcja=pokaz&id=3593884

No ale ja nie o tym, ja o dniu dzisiejszym…

Byliśmy z żoną na miejscu już około 22:00 (czyli na godzinę przed planowaną przez przeciwników krzyża manifestacją). Pierwsza rzecz jaka nas zdziwiła to szczelny policyjny kordon jaki oddzielał malutką grupkę pod krzyżem od  całej reszty.  Wyglądało to tak jakby policja zamknęła ludzi pod krzyżem w „żelaznej klatce”. Jakikolwiek dostęp do nich był niemożliwy. Policji było po prostu mnóstwo. Tłum był przemieszany. Zwolennicy, przeciwnicy, niezdecydowani gapie. Jednak jeszcze wówczas nie widać było (przynajmniej z naszej perspektywy) aby ktoś się przesadnie głośno ujawniał ze swoimi poglądami. Ludzie co najwyżej trzymali spokojnie jakieś transparenty albo orientowali się co, gdzie i jak. Przeszliśmy cały plac pod pałacem prezydenckim dookoła. Zlokalizowaliśmy grupę modlących się osób sytuujących się w granicach od hotelu „Bristol” aż po policyjne barierki. Widać było, że ludzie zaczynali się organizować. Można było odnieść wrażenie, że coś zaczyna się dziać. Tłum był już gęsty i gęstniał z minuty na minutę. Ogółem zgromadzone tam osoby można spokojnie liczyć w tysiącach (niekóre szacunki mówią nawet o ponad 10tys. osób). Zdecydowaliśmy przejść na drugą stronę placu. Nie było to łatwe bo tłum robił się naprawdę coraz większy. Jakoś się jednak udało. Doszliśmy do telewizyjnych wozów transmisyjnych. W pewnej chwili z tłumu wyłowiliśmy znajomych, którzy organizowali się przez internet wokół akcji obrony modlących się pod krzyżem. Mieli kartki z logiem katolickiego forum „Rebelya” założonego przez grupę ludzi z dawnej Frondy. Przywitaliśmy się i wymieniliśmy informacjami – jak cała sprawa ma wyglądać, jak się organizujemy, itd. Zdecydowaliśmy, że przechodzimy na drugą stronę i „przebijamy się” pod barierki od strony Bristolu. Okazało się, że było tam już więcej ludzi, których określić by można mianem „obrońców krzyża”. Spotkaliśmy też kolejnych znajomych z internetu i zdecydowaliśmy, że zostajemy w tym własnie miejscu.

Tu chciałbym bardzo wyraźnie podkreślić, że w grupie „obrońców” było bardzo dużo młodych osób nie pasujących z pewnością do wymyślonej przez liberalne, lewicujące media łatki „mohera”. Ludzi wyglądających zupełnie zwyczajnie. Jak pogodna pani z małym plecakiem, jak kolega rockandrollowiec, jak młodzież pokolenia Frondy, jak piękna dziewczyna z flagą, która okazała się być solistką jakiegoś chóru, jak mnóstwo innych, zwyczajnych osób, których obecność na ulicy nie wzbudziłaby żadnej niezdrowej sensacji. Tak, przeciwnicy krzyży – pogódźcie się z myślą, że ludzie kościoła, którzy tam byli są wśród was. Są i nie wyglądają jak kosmici. Prawdopodobnie codziennie mijacie ich na ulicy, w tramwajach i w miejscu pracy. To były spokojne, zrównoważone osoby, które przyszły się pomodlić. Należy to podkreślić z całą stanowczością i nie dać sobie wmówić, że zebrała się tam „banda chylących się nad grobem, oszalałych oszołomów” jak słyszałem kilkakrotnie na ulicy. To kompletna bzdura. Obok mnie samego stało ok 20 osób w wieku 20-30 lat. Oczywiście byli też ludzie starsi i w średnim wieku. Część z nich to zapewne słuchacze Radia Maryja. I chwała im za tą obecność. Ale zlotu emerytów to ta nasza zbiorowość raczej nie przypominała. Szczerze mówiąc byłem nawet zdziwiony tym ile młodych osób miało odwagę się pojawić. A przecież my młodzi w przeciwieństwie do starszych, bardziej życiowo doświadczonych i zaprawionych w boju z komuną częściej odpuszczamy takie akcje. Często wolimy zostać w domu lub śledzić relacje internetowe. Tym razem jednak było inaczej.

Zbliżała się godzina 23:00, czyli oficjalny moment rozpoczęcia anty-krzyżowej demonstracji. Nagle na ogromną telewizyjną platformę „dźwigową” przy aprobacie sporej grupki entuzjastów wyszedł Dominik Taras, czyli lansowany przez liberalne media organizator całej tej hucpy. Zaczął wykrzykiwać jakieś hasła przez megafon. Ciężko to było zrozumieć (był zbyt daleko). Rozbawiona młodzież jednak wyraźnie się po jego słowach ożywiła.

A kim naprawdę jest Dominik Taraz możecie się dowiedzieć np. stąd: http://rebelya.pl/discussion/5145/2/dominik-rambo-taras-organizator-czy-egzekutor-akcja-antykrzyz/#Item_70 – ten niepokojąco zafascynowany bronią, 22-letni dostawca pizzy dostał bez problemu zgodę na ogromną demonstrację od władz miasta. Mało tego, dostał też od nich pomocny instruktaż apropo dopełnienia wszystkich formalności (sam się tym chwalił na facebooku). Człowiek, który pozuje z bronią, który cyka sobie fotki „na terrorystę”, człowiek który prawdopodobnie otrzymał ogromne wsparcie od odp. organów (zapewne także prawne). Tak, właśnie on i animowana przez niego oszalała banda, powzięła zamiar porwania krzyża i przeniesienia go… no własnie – właściwie to nie wiadomo gdzie (choćby dlatego, że wszystkie kościoły są o tej porze zamknięte). Co ciekawe we wniosku do władz miasta o żadnym przenoszeniu krzyża nie było mowy. Było tylko zatroskane uprzedzenie, że w razie jakby osoby trzecie zaczęły go przenosić „to my za to nie odpowiadamy”. Po prostu wrodzona niewinność lemingów, pokój, pacyfizm i dobro.

Tym czasem jak wyglądał prawdziwy program tej akcji rozsyłany internetowo do jej uczestników? Ano tak:

Co znamienne – nawet tego nie dotrzymali bo o 1:00 „piknik” trwał nadal w najlepsze. Swoją drogą była to chyba pierwsza manifestacja o jakiej słyszałem odbywająca się o tak dziwnej porze. Jak uzasadniał sam organizator „w nocy może być łatwiej go (w sensie krzyż) przenieść”. Ale to wszystko przecież tylko niewinny wybryk. Nowoczesny, europejski piknik można by powiedzieć.

No właśnie  – „piknik”. Po przyjściu do domu zrobiłem szybką prasówkę internetową i zobaczyłem rzecz niebywałą. Radośni dziennikarze TVN spijali słowa z ust „rambo” Tarasa, emocjonując się jego spędem w zadziwiający wręcz sposób i relacjonując to później w mediach z uśmiechem na ustach. Widziałem też później jak dziennikarz TVN Warszawa przybijał piątkę z niektórymi piknikowiczami. Znali się doskonale. Mieli też swoje lemingowe czujki, które co rusz nadbiegały z cynkiem „filmuj tam, tu masz dobry materiał”. Dobry, znaczy oczerniający „mochera”. Nie mam już żadnych złudzeń co do co do tych ludzi oraz co do ich tzw. dziennikarskiej rzetelności.

To może tak apropo owego „pikniku”, kilka filmików, które nagrałem osobiście.

Poniżej „pokojowa” młodzież od Paligłupa okładająca się na latarni (bili się nawet miedzy sobą):

A tutaj my (czyli „wściekłe, ziejące nienawiścią mohery”):

A tu skaczące, piknikowe lemingi w akcji (a „katole” jak na złość z hymnem wyskakują):

U nas nie było dziennikarzy TVN – tzn. byli na kilka sekund. Weszli, wyszli, nie włączyli kamery.  Chyba za mało mohera w moherze i nagranie wyszłoby niezbyt sensacyjnie. Bo co to za sensacja pokazać grupę modlących się w skupieniu osób, prawda? W ogóle po co to pokazywać? Kogo to obchodzi?

To doprawdy zadziwiające, ale z perspektywy modlących się za obrońców krzyża ów „piknik” wyglądał nieco inaczej niż opisuje to GazWyb i WSI24. Chamskie prowokacje, jajka lecące w naszą stronę, parodiowanie Matki Boskiej, prowokacje dwóch lesbijek, wyzwiska, pluszowe zabawki poprzybijane do krzyży, wulgarne hasła, prezerwatywy, krzyki, wyraźne ostentacyjne zaczepki, próby wchodzenia w naszą grupę, przylepiania nam flagi krzyżackiej, etc.  To wszystko czym starano się wytrącić nas z równowagi. Ale my staliśmy godnie. Modliliśmy się. Nie daliśmy się prowokować. Staliśmy godnie i nasz głos był donośny. Mimo, że otaczała nas niesamowita pogarda i kpina ze strony antykrzyżowych „happenerów”. Powiedzmy to wprost – otaczał nas faszyzm, satanizm i wojujące lewactwo. Podobno (jak wyczytałem późnej z mediów elektronicznych) przy osobistym wsparciu „autorytetów” pokroju Kuby Wojewódzkiego i mu podobnych. Czasem można było naprawdę się bać. Tylko spojrzenie na modlących się braci i siostry sprawiało, że rosło serce. U nas modlitwa, skupienie, pieśni, a w naszą stronę lecą okrzyki z gatunku „bydło do obory”, „na stos z moherami”, itp. Ktoś sobie rzuci w nas jajkiem, ktoś sobie rzuci papierem toaletowym. Jest śmiesznie. Szkoda, że nie dla nas. Moi drodzy, nie wolno nam o tym zapomnieć. Bo tam pod krzyżem wszystkie świętości ludzi wierzących w Boga zostały podeptane. Protestującym nie chodziło o żaden Smoleńsk, nie chodziło im też o ten konkretny krzyż. To była walka z wiarą i oszalała orgia antykrzyżowej propagandy wylewająca się na nas, spokojnie modlących się jak lawa. Młodzi pijani ludzie wdrapywali się na latarnie, czasem z nich spadali, czasem dochodziło między nimi do bójek (tak proszę państwa, zdarzało się, że podpici „anty-krzyżowcy” okładali się po pyskach także między sobą), atmosfera była momentami bardzo napięta. Przyznam szczerze, że gdy w naszą stronę poleciały jajka zacząłem się obawiać czy zaraz nie polecą kamienie. I naprawdę nikt by tego nie zatrzymał gdyż policja nie tyle broniła nas co raczej odgradzała ludzi od krzyża. U nas hymn, różaniec, pieśni, a u nich pogarda i kpina. Ktoś sobie tańczy na krzyżu jak na rurze, ktoś rzuca hasło – „pokażmy im krzyż” (i wówczas krzyżują się ich środkowe palce w znaku krzyża (tak, te od gestu fuck off). Radosny piknik trwa. Okrzyki „pokarz cycki, pokaż dupę” oraz spadające dzieciaki z latarń już nas nie dziwią. Nic już nas nie dziwi. Nasze światy trwają obok siebie ale jakby w równoległych czasoprzestrzeniach. Ten niebywały satanistyczny lunapark rozświetla nasza pieśń modlitwy. Trwamy. Nie pójdziemy stąd. Nie zadepczą nas.

W pewnej chwili zaczęto do nas krzyczeć „do koś-ci-oła, do koś-cio-ła” – tysiące rozdartych gardeł skandowało w wniebogłosy. Na to z naszej strony ktoś rzucił „za-pra-sza-my” – no i ludzie podchwycili. Więc oni „do kościoła, do kościoła”, a my „zapraszamy, zapraszamy”. 😉

Ciekawą sprawą było też to, że u  nas oprócz pojedynczych prowokatorów pojawiali się też sprzymierzeni z mami ludzie, których niejeden by się być może i nie spodziewał. Był np. ksiądz katolicki, byli doktoranci uniwersyteccy, było też kilku dziennikarzy (nie, nie tych salonowych – co ważne konserwatywny salon też jakby słabo obecny). Z pewnego oddalenia kręciła Ewa Stankiewicz (ale nie stała w naszej grupie). Był też Jan Pospieszalski. Miałem jednak wrażenie, że nie wchodzili za bardzo w ten piknik. Myślę, że z obawy o własne bezpieczeństwo.

Do pogodnych akcentów mogę też zaliczyć „dywizjon trzech modlących się kulturystów”, z których jeden miał posturę niemal jak u Pudziana. Otóż Ci mężczyźni nie tylko się modlili ale i nie pozwalali krzywdzić nas i ośmieszać gdy zaczynały się prowokacje agresywnie nastawionych anarchistów. W pewnym momencie wpadła w nas też grupa Cyganów z lepkimi rączkami i rozbieganymi oczkami. I wówczas kolega kulturysta obrócił głowę i rzucając marsowe spojrzenie zagaił do nich krótko – modlisz się?! Nie? To do widzenia. I proszę mi wierzyć – było to „do widzenia” skuteczne. 😀

Przyznam szczerze, że czasem przy kolegach kulturystach sam czułem się zestresowany. No bo starałem się jednak od czasu do czasu kręcić filmy aparatem, a tu nie ma żartów „my tu przyszliśmy się pomodlić i nie ma tu miejsca na jakieś pogaduchy czy przydługawe sesje zdjęciowe. Doprawdy widok młodego faceta ważącego ze 140  kilo i z łapą jak u niedźwiedzia, który śpiewa psalmy i pieśni maryjne po prostu niszczył obiekty. Myślę, że gladiator Chrystusa to w tym przypadku dosyć adekwatne określenie. 😉 Dzięki nim także nie doszło do akcji oflagowania nas krzyżackim sztandarem.

Pod tym krzyżem doszło też do kilku krótkich (bo jednak 95% czasu to była modlitwa) ale ważnych rozmów. Co się dzieje z Polską? Co się dzieje z tymi ludźmi? Skąd w nich taka nietolerancja i nienawiść do krzyża, do nas chrześcijan? Czy czeka nas pełzający zapateryzm, a potem w konsekwencji rozlewający się na ateistycznym gruncie islam (tak jak to ma miejsce w Europie Zachodniej)? Co się w końcu dzieje z Warszawą? W sercu naszej stolicy lewacko-antychrześcijańska anarchia. Spieniony tumult i grupka modlących się ludzi. Stosunek jak pod Wizną – tak ze 40 do 1 na naszą niekorzyść. Nikt nad tym nie panuje, miasto na to pozwala. Gdzie my żyjemy? Dokąd to prowadzi? Te przerażające pytania nasuwały się po prostu same. Może dlatego, że wizyta pod tym krzyżem to był taki wehikuł czasu – taki slajd, jak może kiedyś wyglądać Polska, gdy zaleje ją ateistyczna horda. Nie wolno być obojętnym. Każda obojętność jest milczącym przyzwoleniem. Niestety ale tak po prostu jest. Mówcie znajomym, mówcie braciom i siostrom. Przekazujcie tą prawdę dalej. Zapraszam też do uzupełniania tej relacji o Wasze komentarze.

To była pierwsza z wielu prób zdeptania naszej wiary. Próba, która się nie udała. Próba, którą (mimo miażdżącej przewagi sił przeciwników) zdaliśmy z podniesionym czołem. Dziś w nocy staliśmy po właściwiej stronie. I nie lękajcie się bo jest nas tu wielu. I wielka jest w nas odwaga. I gdy w przyszłości zalewać nas będą kolejne fale satanizmu, ateizmu czy islamizmu – nie odejdziemy. Będziemy dumnie trwać w znaku krzyża. Nikt, nigdy nam tego nie odbierze. To co się stało dziś tylko nas umocniło.

Mazurek: Kłopotliwe słowo na „ch”

6 Maj 2010

Głównym kryterium oceny kandydatów stała się w tej kampanii charyzma. Charyzma to owe “coś”, co odróżnia męża stanu od Sławomira Nowaka, to feromon, który brzydkim, grubym i brodatym politykom pozwala uwodzić tłumy.

Charyzmę, jak wiadomo, liczy się w komorach. Większość kandydatów to stworzenia jedno- i dwukomorowe. Ale nie wszyscy. Jest jeden, nazwijmy go Charyzmaczyński, którego szczególną moc zachwala w każdym wywiadzie jego szefowa sztabu. Bez wątpienia słusznie prawi, albowiem egzemplarz ten działał dotychczas jak magnes. Tyle że odwrócony i zamiast przyciągać, wiele opiłków elektoratu odpychał. Czy uda się tę usterkę w krótkim czasie usunąć? – to najciekawsze bodaj pytanie tegorocznej batalii.

Jest też faworyt, kandydat Charyzmatowski, składający się wyłącznie z charyzmy i wąsów. To model nowoczesny, dostosowany do wyśrubowanych przez Hermana Van Rompuya standardów europejskich. Jego charyzma nie oślepiała dotychczas swą mocą, tembr głosu nie zniewalał tłumów. Ale to pozory. Wspomniany Belg też przypomina oponentom bankowego urzędniczynę o charyzmie mokrej ścierki, a jednak został kimś na kształt prezydenta Europy. Nasz Charyzmatowski został kimś na kształt prezydenta Polski.

Szczerze mówiąc, pojawiające się zarzuty, że nie wykazał w czasie żałoby wystarczającej empatii, że nie przeżywał jej choćby tak jak premier, uważam za drugorzędne. Za to za absolutnie przerażającą uważam jego wypowiedź na temat walających się po smoleńskim lesie szczątków. Apelował on o “zachowanie umiaru w tworzeniu atmosfery, że oto gdzieś znaleziono kawałek ubrania”. “To nie jest wielki problem” – oznajmił z wysokości swego urzędu.

Naprawdę byłby pan gotów powtórzyć to na przykład żonie Arama Rybickiego? Że w końcu to tylko mankiet? Albo żonie Grzegorza Dolniaka? Nie rozumie pan, że nie chodzi tu nawet o sentymenty, ale o majestat państwa? Wie pan, panie marszałku, gdyby tam rozbił się air force one, to Amerykanie przeczesaliby im całą gubernię, policzyliby wszystkie wiewiórki i niedźwiedzie.

Rozumiem, że nie ma pan do tego głowy. Że jedzie pan do Moskwy, że pali znicze z Wajdą. Niech pan jedzie, niech pan się jedna, naprawdę. Tylko niech się pan już nie odzywa. Przynajmniej w ten sposób.

Robert Mazurek

http://blog.rp.pl/mazurek/2010/05/06/klopotliwe-slowo-na-ch/

PiS zwycięża w ilości zebranych podpisów

6 Maj 2010

Komitet wyborczy kandydata PiS na prezydenta Jarosława Kaczyńskiego zebrał 1mln 650 tys. podpisów poparcia. On sam wygłosił krótkie oświadczenie, w którym dziękował tym, którzy podpisali się pod jego kandydaturą bądź zbierali podpisy. Tymczasem komitet wyborczy kandydata PO na prezydenta Bronisława Komorowskiego złożył w Państwowej Komisji Wyborczej prawie 770 tys. podpisów poparcia. (źródło: wp.pl)